Florida! Surrealistyczny stan, plastikowy stan, stan bagna i blichtru, stan jako obiekt pożądania i drwin pozostałych 49, stan zwisający z ciała kontynentu jak – no cóż! – wiszący czad. Spróbujcie zamknąć Florydę w jednej narracji, a znajdziecie się w kropce. To, co jest normalne w backwoods of the Panhandle lub na preriach północno-środkowej Florydy, jest niedorzecznie obce w Miami Beach. Nawet historie, które zwabiły większość mieszkańców Florydy do tego miejsca, są w dużej mierze pustymi obietnicami, podmuchami diabelnie gorącego i wilgotnego powietrza. Ponieważ większość z nas przybyła z innych miejsc, w tym ja, i ponieważ stan ten jest zlepkiem niezintegrowanych i szalenie różnych narodów i miast, nie mamy głębokich, wspólnych mitologii. Nasz autoportret składa się z opowieści, które przesuwają się jak piasek pod stopami, bez jednej solidnej podstawy, na której moglibyśmy się oprzeć (chyba że liczymy bezsensowną przemoc futbolu uniwersyteckiego, której, och, proszę, nie liczmy).
Aby spróbować zrozumieć ten najbardziej niezrozumiały stan, potrzebujemy zróżnicowanych i dociekliwych narracji, takich, które zmieniają się wraz ze zmianami na Florydzie i są opowiadane przez ludzi, którzy kochają ten stan zbyt mocno, by powstrzymać się od ostrej krytyki. W tę rolę wkracza Kent Russell, pamiętnikarz pochodzący z południowej Florydy, ze swoją ostrą, błyskotliwą, wredną i denerwującą hybrydową książką „W krainie dobrego życia”. Mówiąc denerwująca, mam na myśli to, że nigdy nie czytałem opisu naszego wspaniałego i popapranego stanu, który byłby bardziej odpowiednim połączeniem formy i funkcji. Książka Russella to warkocz różnorodnych nici, które nie powinny działać razem, a jednak robią.
Pomysł jego pamiętnika to podróż drogowa podjęta z dwoma jego przyjaciółmi, gdy chodzą ponad 1000 mil z północno-zachodniego rogu Panhandle na południe do Miami’s Coconut Grove, od końca sierpnia do grudnia 2016 roku. Inspiracją dla nich był były gubernator „Walkin’ Lawton” Chiles, który rozpoczął swoją krajową karierę polityczną w 1970 roku od „kampanii chodzenia, mówienia i słuchania”. Ich zamiar jest „elegijny”, aby zebrać „ostatnie, najbardziej wszechstronne pocztówki z Florydy, jaką znamy. Zanim nabierze wody”- innymi słowy, zanim zmiany klimatyczne zniszczą wiele części stanu.
Trzej mężczyźni próbują nakręcić film, a ponieważ ich wędrówka odbywa się w okresie poprzedzającym wybory prezydenckie w 2016 roku i kilka tygodni po nich, odkrywają, że Floryda jest najlepszym miejscem w kraju, w którym można prześledzić polityczne podziały Ameryki. Pierwszoosobowym mówcą wśród trójki (anty-?)bohaterów jest nasz autor, Kent, „chuderlawy nebotyk”, adiunkt na Uniwersytecie Columbia z wyhodowaną na potrzeby podróży grzywką, który jest najbardziej elokwentny, gdy jest najbardziej zgorzkniały albo najbardziej odurzony alkoholem lub narkotykami. Jego przyjaciele to Noah, były żołnierz piechoty morskiej, który zmienił się w śledczego w JPMorgan Chase, który otrzymuje najlepsze puenty w książce, oraz Glenn, kamerzysta, „blondyn, niebieskooki, tata-bodied” Kanadyjczyk, którego optymizm jest powoli zarażany przez rzeczywistość Florydy, aż staje się, pod koniec podróży, przezabawnie ponury.
Duch Don Kichota przewodniczy tej fabule buddy-trip. Floryda jest tak głęboko quixotic, że prawdopodobnie wymaga trzech oddzielnych Sancho Panzas do refrakcji jego złudzeń. Istnieje nawet wiele wersji Rocinante, spokojnego, kościstego konia Kichota: najpierw wózek z Office Depot o średnim momencie obrotowym, nazwany „Rolling Thunder”, który przewozi sprzęt filmowy i plecak Kenta; potem wiktoriański wózek dziecięcy nazwany „Rock-a-bye Thunder”; następnie wózek do joggingu nazwany „Jog-a-bye Thunder”. Podobnie jak Sancho Panza, nasi trzej zbłąkani filozofowie są czasem niechętnymi, a czasem zapalonymi uczestnikami swoich przygód. Wypływają na łódkę do połowu krewetek ze zwolennikami Trumpa. W nocy namioty przyjaciół oblegają bezdomni i aligatory. W pewnym momencie przez przypadek zastawiają swój sprzęt za kokainę. Podczas podróży mają wiele strzałów z pistoletu, pierwszy od kobiety, która myśli, że mają „coś wyglądającego jak IED” w swoim wózku. Ich stopy rozpadają się na przestrzeni wielu kilometrów. Zostają zdemolowani na White Russians podczas fałszywego alarmu huraganowego, a jeszcze bardziej zdemolowani w Epcot z aspirującym Jezusem, który nieoficjalnie czyni cuda w parku tematycznym Holy Land Experience. Dostają tańce na kolanach w Tampie. Rozwijają się do walk między sobą jak zarośnięty, uprzywilejowany, overeducated białych chłopców są.
Ponieważ książka jest o filmie, że mężczyźni robią, wiele scen między kumplami są napisane tak, jakby były w scenariuszu filmowym; te części są zabawne i urocze i, być może dziwnie w książce nonfiction, mają charakterystyczny posmak fikcji. A może to właśnie jest właściwe: Jak mówi Russell w kończącej książkę nocie autorskiej, „Ta książka jest o Florydzie”. Napisanie w stu procentach opartej na faktach książki o Florydzie byłoby jak napisanie przewodnika po oszustwach… Poprzedzająca ją książka jest tak florydzka, jak to tylko możliwe: prawdziwa historia zbudowana na prawdziwej historii.” Przez cały czas, Russell daje nam przyjętą historię Florydy, a następnie rzeczywistą-dużo mroczniejszą-story.
Read: Lauren Groff’s 'Florida’ jest pełna przerażającego piękna
Ta stara kanarda o Ponce de León znajdującym Florydę podczas poszukiwania fontanny młodości? To kłamstwo; de León natknął się na to miejsce w 1513 roku, szukając lepszego, a lata później, kiedy próbował skolonizować ten obszar dla Hiszpanów, został zabity przez Calusa strzałą zanurzoną w trującym soku z mandżinii. Russell doskonale radzi sobie z takimi rozkosznymi historiami w pigułce, z których wiele wiąże się z pewną dozą niebezpieczeństwa i oszustwa. Historie klimatyzacji, huraganów, uprawy pomarańczy, Walta Disneya i Miami, w opowieści Russella, wszystkie zawierają jakiś element szalenie ambitnej ułudy i/lub ucieczki o włos od katastrofy.
Russell jest w najlepszej formie, gdy oferuje komentarz kulturowy, porzucając swoją gonzo persona i stając się nikczemnie wnikliwy. Z uwagą przygląda się libertariańskiemu funkowi, który można znaleźć wszędzie na Florydzie i który może wprawić w zakłopotanie zarówno mieszkańców, jak i przybyszów z zewnątrz. Russell cytuje spostrzeżenie historyka Gary’ego Mormino, że „wartości pogranicza – ostry indywidualizm, przemoc z użyciem broni, słaby rząd stanowy i pazerne podejście do środowiska – definiowały i nadal definiują Florydę”. Dotyczy to nawet liberalnych roczników wyżu demograficznego, które wciąż napływają do tego stanu, i które szczycą się swoim nonkonformizmem i oporem wobec autorytetów, co uważają za wartości postępowe. Ale ich postawa w rzeczywistości zbiega się z agresywnym konserwatyzmem, naznaczonym atakiem psa na prawa jednostek do robienia, co tylko zechcą, bez względu na społeczeństwo i środowisko. Na Florydzie, zauważa Russell, „wolność” jest utożsamiana z „licencją”, w przeciwieństwie do bardziej szlachetnych wizji wolności w przeszłości, jako „nie braku ograniczeń, ale wykonywania samoograniczenia.”
Czytaj: The 'Slave Power’ behind Florida’s felon disenfranchisement
Ta niepohamowana mentalność przenika utopie emerytalne, takie jak Villages, gdzie 66,000-plus „aktywnych dorosłych” w wieku powyżej 55 lat żyje w „plastikowym anty-miejscu”, że tak naprawdę nie muszą się troszczyć. Ponieważ ich serca są tam, skąd pochodzą – w Cincinnati, Minneapolis czy Albany – nie chcą inwestować w szkoły, drogi i usługi publiczne na Florydzie; stan jest dla nich tylko miejscem, w którym mogą sobie pozwolić na odrobinę słońca na głowie i zagrać kilka rund golfa w oczekiwaniu na sierp śmierci. Ich szczególna odmiana zdezorientowanego libertarianizmu miesza się z bardziej powszechnym smakiem, jaki Russell i jego przyjaciele napotykają podczas swojej podróży. Niemal wszędzie znajdują zwolenników Trumpa (co najbardziej druzgocące, nawet spotkany klimatolog jest apologetą Trumpa). Pisze ze współczuciem, że ci ludzie należą do
klasy, której raz po raz wmawiano, że jest wyjątkowo wolna. Wolni, by kształtować swoje społeczne i ekonomiczne tożsamości, jak tylko zechcą. Wolni, by panować nad swoim losem i być kapitanami swoich dusz. Jednak na każdym kroku jednostki te są hamowane przez polityczne i finansowe potęgi, z których punktu widzenia wydają się być tak abstrakcyjne i nieistotne, jak resztki w arkuszu kalkulacyjnym. Istnieje rosnąca rozbieżność między prawem do samopotwierdzenia a zdolnością do kontrolowania sił, które mogłyby uczynić takie samopotwierdzenie wykonalnym.
Najboleśniejszą obserwacją Russella, tą, która uderzyła mnie tam, gdzie żyję, jest to, że oszuści w polityce, którzy są w stanie uchwycić wyobraźnię tych okłamanych, udaremnionych ludzi, opierają się na tropach, które zostały po raz pierwszy rozpowszechnione w akademii.
Nazywaj to jak chcesz – relatywizmem, postmodernizmem, dekonstrukcją. Lekcja jest jedna i ta sama: prawda nie jest tam, czekając na obiektywne odkrycie. Prawda jest tworzona. Fakty są fabrykowane według uznania władzy, a następnie zgoda na te fakty jest produkowana, wymuszana.
Idiotyzm dzieci zrodzonych przez Derridę i Foucaulta to alternatywne fakty, fake news.
To, co leży u podstaw narracji Russella o Florydzie, to rozpacz tak niewidzialna, ciemna i wszechobecna jak wapienna skała, która znajduje się pod tym stanem. Dla mnie jest to zarówno prawdziwa, jak i rzeczywista historia Florydy. W ostatnich latach, zmniejszanie się warstwy wodonośnej na skutek zmian klimatycznych i wykorzystania w rolnictwie, powolna i przerażająca śmierć ogromnego systemu filtracyjnego Everglades, napór zasolonych wód z podnoszącego się morza, głupio nieograniczone budownictwo i rozwój – wszystko to przyczyniło się do powstania epidemii zapadlisk. Kiedy rozwija się sinkhole, kruchy kras nagle ustępuje pod ciężarem ziemi; w jednej chwili domy, samochody i ludzie zostają pochłonięci.
More Stories
Czytaj: Why are there so many sinkholes in Florida?
Piszę to ze środka pandemii COVID-19, która miała podobnie zawalający wpływ na Florydę. Ogromna liczba miejsc pracy w tym stanie znajduje się w sektorze usług: turystyka, praca w restauracjach, opieka nad osobami starszymi, gig economy – sfera zatrudnienia, która bardziej niż jakakolwiek inna rozwija się na ideach drapieżnego krótkoterminowego wzrostu i pobłażliwej ochrony pracowników. Disney World, ta wielka, bulgocząca otchłań kapitalizmu, ogłosiła, że zwolni ponad 43 000 swoich pracowników, co będzie miało wpływ na rodziny pracowników, zarówno tutaj, jak i za granicą; na systemy szkolnictwa i banki żywności; na najniższe i najbardziej podstawowe obszary siatki bezpieczeństwa socjalnego. Jakiego małego wiatru potrzeba, aby hedonizm zmienił się w niepewność! To nie jest wada systemu. Przez cały czas była to podstępna, kłamliwa, pełna oszustw libertariańska narracja u podstaw Florydy, począwszy od konkwistadorów, którzy przedzierali się przez malaryczne bagna; poprzez schematy Ponziego Gulf American, firmy nieruchomościowej, która pod koniec lat 50. wysyłała stada sprzedawców na Środkowy Zachód i Północny Wschód, aby zwabić frajerów do kupna bezwartościowych działek na bagnach; do samego Walta Disneya, który stworzył oligarchiczne kapitalistyczne mikropaństwo (niczym Watykan Szatana) w samym sercu Florydy; do masywnego narcystycznego dziecka w Białym Domu, które używa swojego kurortu Mar-a-Lago jako sposobu na wydojenie pieniędzy z patusów chętnych do kupienia wpływów.
Państwo zostało zbudowane na obietnicach wiecznej teraźniejszości, na bezczelnym i rozmyślnym lekceważeniu przeszłości, aby nie musieć się z niej uczyć – na odmowie, aby dać choćby jedno nagie słowo o przyszłości. Podobnie jak ludzie, którzy nie protestują przeciwko oszukiwaniu ich po to, by patrzeć, jak oszukuje się innych, nadal utrwalamy tę żrącą narrację. W większości wyborów Floryda głosuje właśnie na tych ludzi, którzy próbują pozbawić naszych sąsiadów niezbędnych, życiodajnych zabezpieczeń i wspaniałego środowiska naturalnego, od którego jesteśmy zależni. Co oznacza, oczywiście, że historia Florydy jest historią, w mikrokosmosie, Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Czy ta myśl napełnia cię przygnębieniem? Czy myśl o Florydzie sprawia, że chce ci się śmiać i płakać jednocześnie? Ja również śmieję się z kaprysów Człowieka z Florydy, z głupich pięknych ciał spieczonych słońcem spring-breakerów, z turystów, którzy po pijanemu kręcą się zbyt blisko stawów retencyjnych i kuszą głód aligatorów. Ale jeśli się śmieję, to tylko przez cichą, druzgocącą rozpacz. Jak ujął to Russell w swojej przezabawnej książce – książce, którą powinien przeczytać każdy, kto interesuje się nie tylko Florydą, ale całym krajem – „Jak długo potrwa, zanim społeczeństwo zatomizowanych jednostek słusznie podążających tylko za swoimi pragnieniami, nie zważając na to, co zawdzięczają innym, zniszczy samo siebie?”
Ten artykuł ukazał się w wydaniu drukowanym lipiec/sierpień 2020 z nagłówkiem „Floryda, człowieku.”
.