Dzięki uprzejmości artysty
W ciągu ostatnich kilku lat zdarzało się to raz za razem. Ktoś w wieku 20 lat mówi mi, jak bardzo kocha Fleetwood Mac, a w szczególności jego świetnie sprzedający się album Rumours. Moja reakcja jest zawsze taka sama. Ich reakcją jest niezmiennie głębokie zaskoczenie. Nigdy nie mogłem znieść tej płyty.
W 1977 roku, kiedy ukazał się 11. studyjny album Fleetwood Mac, pracowałem w sklepie płytowym w Rockville, Md. Nie trzeba dodawać, że często słyszałem Rumours. Znam te piosenki aż za dobrze. W zasadzie 35 lat później wciąż potrafię wskazać etykietę i numer na grzbiecie płyty: Warner BSK 3010. (Aby śledzić zapasy przed kodami kreskowymi, zapisywaliśmy – na papierze, prawdziwym długopisem, który przechodził przez kalkę – etykietę i numer wszystkiego, co sprzedawaliśmy.)
Ale to nie ciągłe słuchanie w sklepie odrzuciło mnie od Rumours. Aby zrozumieć moją obojętność – graniczącą z pogardą – wobec tej płyty, musicie pomyśleć o stanie muzyki rockowej w 1977 roku. Oto, co się wtedy dobrze sprzedawało: Bee Gees, The Eagles, Abba, KC and the Sunshine Band, Wings, Barry Manilow. W tej erze, oczywiście, Rumours był nr 1 przez 31 tygodni. Był to najdoskonalszy album z gatunku easy listening, zaledwie udoskonalenie starej formuły rocka z Los Angeles. Ale dla maniaka poszukującego nowych przygód w muzyce, tym co było wspaniałe w 1977 roku były odważne, świeże twarze i dźwięki wychodzące z Nowego Jorku i Londynu. Pod koniec 1976 roku, Patti Smith wytyczyła mi drogę, a potem ’77 dało nam debiutanckie albumy Talking Heads, Television, The Sex Pistols, The Ramones, Richard Hell, Wire, Elvis Costello, The Clash i dalej, i dalej, i dalej.
Pochodząc z pokolenia, które widziało ogromne zmiany w muzycznym krajobrazie (The Beatles wydali „I Want to Hold Your Hand” w 1964 roku i „A Day in the Life” zaledwie trzy lata później), zawsze oczekiwałem, że muzyka będzie drążyć nowe terytorium. I na początku lat 70-tych – z Pink Floyd i Genesis, Bowie i Eno, a nawet Eltonem Johnem i Electric Light Orchestra – rock ryzykował. Ale w pewnym momencie zrobił się wygodny i naprawdę nadęty, a my skończyliśmy z Kansas, The Doobie Brothers i Captain and Tennille.
Więc 1977 czuł się jak jedno pokolenie dające duży palec poprzedniemu, i to było dobre uczucie. Rock zrzucał skórę; był to ciągły niesamowity pęd zachwytu i zaskoczenia. Nastawienie się zmieniło. Moi muzyczni bohaterowie byli częściej dzieciakami DIY niż supergwiazdami w supergrupach. Koncerty, na które chodziłem, przeniosły się z bezdusznych stadionów i aren do klubów i odnalezionych przestrzeni. Małe wytwórnie z ściśle określonymi dźwiękami pojawiały się wszędzie, kolejny środkowy palec dla korporacyjnego nadęcia, które kształtowało i kontrolowało muzykę, którą słyszeliśmy. Myślimy o Internecie jako o redefinicji przemysłu muzycznego, ale miał on tutaj swojego prekursora.
Jesteśmy o wiele bardziej terytorialni w kwestii muzyki, którą dzielimy się i słyszymy w naszych nastolatkach i dwudziestolatkach. W 1977 roku mój świat nie miał miejsca ani tolerancji dla średniej klasy, choć ładnej, grupy rockowej jak Fleetwood Mac. Lśniąca produkcja na „Rumours” sprawiała wrażenie zaplanowanej i uporządkowanej, co czyniło ją odpowiednią dla mam i tatusiów w wieku 30 lat i starszych, ale nie dla niespokojnych dwudziestolatków i nastolatków. Co sprawia, że zastanawiam się, dlaczego tak wielu w tym pokoleniu są latching na tym dźwięku.
Dziś rano, 35 lat po jego wydaniu, pomyślałem, że dam Rumours kolejną szansę i bezprzewodowo przesyłane strumieniowo do mojego domowego stereo. W większości przypadków ten doskonały połysk nie brzmiał już tak błyszcząco. Listy przebojów w dzisiejszych czasach są wypełnione kliniczną perfekcją, bitami zamkniętymi w zegarach i sekwencerach, co sprawia, że Rumours czuje się bardziej jak zwykłe domowe nagranie. Kiedy już przebrnęłam przez niektóre głupie teksty („Lay me down in tall grass and let me do my stuff” wywołało u mnie głośny śmiech), stwierdziłam, że to świetna płyta, na którą wpływ ma wiele płyt, których teraz słucham. Fleet Foxes naprawdę nie są tak dalecy od Fleetwood Mac ani w nazwie, ani w brzmieniu… może trochę mroczniejsi. I gdzie Fleetwood Mac, w 1977 roku, był na skrajnej popowej stronie muzycznej skali, Fleet Foxes czuje się gdzieś pośrodku, biorąc pod uwagę o wiele bardziej ekstremalny krajobraz dzisiaj, z, powiedzmy, Carly Rae Jepsen na jednej stronie i, powiedzmy, Godspeed You! Black Emperor na skrajnej stronie.
To wszystko jest względne. W 2013 roku taneczne bity w rytmie lockstep – serce elektronicznej muzyki tanecznej – i perkusiści grający na click track’ach – serce popu – sprawiają, że Rumours czuje się organicznie. I spójrzcie na okładkę, na której widnieje pełen wdzięku i tęsknoty obraz przyszłej pary Micka Fleetwooda i Stevie Nicks. Wtedy wyglądali jak zbyt dobrze ubrani hippisi. Dziś wydaje się, że to obraz z zamierzchłej przeszłości, niemal renesansowy.
Rozumiem, jak sztuka może być postrzegana w tak różnym świetle, że nigdy nie jest tak prosta, jak tylko muzyka, że zawsze jest owinięta w kulturowy zeitgeist. I co najważniejsze, nie ma dobra ani zła w kochaniu tego, co się kocha. Ale mądrze jest mieć otwarty umysł, a to jest łatwiejsze z wiekiem. To powiedziawszy, nie zamierzam w najbliższym czasie włączać Rumours z powrotem na stereo. Chociaż na płycie jest mocny songwriting, a perkusja i harmonie wyróżniają się, jest mnóstwo zespołów tworzących dziś muzykę równie wspaniałą i – dla mnie – bez skazy przeszłości.