Jedna z dwudziestu czterech zachowanych kopii pierwszego druku Deklaracji Niepodległości wykonanego przez filadelfijskiego drukarza Johna Dunlapa wieczorem 4 lipca 1776 roku.
Nadszedł wreszcie ten moment. Zbyt wiele złej krwi istniało między przywódcami kolonialnymi a koroną, by rozważać powrót do przeszłości. Coraz więcej kolonistów czuło się pozbawionych przez Brytyjczyków nie tylko swoich pieniędzy i swobód obywatelskich, ale także życia. Rozlew krwi rozpoczął się ponad rok temu i wydawało się, że szanse na zawieszenie broni są niewielkie. Radykalne skrzydło Kongresu Kontynentalnego zyskiwało na sile z każdym dniem. Nadszedł czas na formalne zerwanie z matką Anglią. Czas było ogłosić niepodległość.
W dniu 7 czerwca 1776 roku Richard Henry Lee przedstawił Kongresowi rezolucję, która ogłaszała trzynaście kolonii „wolnymi i niepodległymi stanami”. Kongres nie zareagował na rezolucję natychmiast. Głosowanie zostało wyznaczone na początek lipca. W międzyczasie wydawało się, że tak śmiały akt wymaga jakiegoś wyjaśnienia. Wybrano pięcioosobowy podkomitet, w skład którego weszli Benjamin Franklin, John Adams i Thomas Jefferson, aby wybrać staranne sformułowania. Taki dokument musi być przekonywujący dla wielu stron. Amerykanie mogliby to przeczytać i przyłączyć się do sprawy patriotycznej. Sympatyczni Brytyjczycy czytaliby to i namawiali do królewskiej powściągliwości. Obce mocarstwa przeczytałyby to i wspomogłyby kolonialną milicję. Mogłyby, to znaczy, gdyby tekst był przekonujący. Cała piątka zgodziła się, że Jefferson jest najbardziej utalentowanym pisarzem. Doradzaliby w sprawie jego prozy.
Deklaracja została podzielona na trzy główne części. Pierwsza z nich była prostym oświadczeniem woli. Słowa Jeffersona odbijają się echem przez dziesięciolecia amerykańskiego życia aż po dzień dzisiejszy. Frazy takie jak „wszyscy ludzie są stworzeni równymi”, „niezbywalne prawa” i „życie, wolność i dążenie do szczęścia” odbijały się od ust Amerykanów w gimnazjum i na emeryturze. Wszystkie zawarte są w pierwszej części, która nakreśla podstawowe zasady oświeconych przywódców. Kolejna część to lista skarg, czyli powodów, dla których kolonie uznały niepodległość za stosowne. Król Jerzy był winny „powtarzających się urazów”, które miały na celu ustanowienie „absolutnej tyranii” w Ameryce Północnej. On „plądrował nasze morza, palił nasze miasta i niszczył życie naszych ludzi”. Amerykanom trudno było polemizować z jego argumentami. Końcowy akapit oficjalnie rozwiązuje więzi z Wielką Brytanią. Pokazuje on również współczesnym czytelnikom odwagę każdego delegata, który złożył swój podpis. Byli oni teraz oficjalnie winni zdrady i mogliby zawisnąć na szubienicy, gdyby zostali postawieni przed królewskim sądem. Tak więc „przyrzekali sobie nawzajem nasze życie, nasze majątki i nasz święty honor”
Nastąpiła debata w Kongresie. Jefferson boleśnie obserwował, jak inni delegaci poprawiali jego prozę. Jefferson chciał, na przykład, włączyć fragment obwiniający króla za handel niewolnikami, ale delegaci z Południa nalegali na jego usunięcie. W końcu 4 lipca 1776 roku kolonie zatwierdziły dokument. Głosowanie było dwanaście do zera, delegacja Nowego Jorku wstrzymała się od głosu. Jako przewodniczący Kongresu John Hancock złożył swój słynny podpis na dole dokumentu i w ten sposób powstała historia. Jeśli wysiłki Amerykanów zakończyłyby się sukcesem, zostaliby okrzyknięci bohaterami. Gdyby się nie powiodło, zostaliby powieszeni jako zdrajcy.