Nie lubię mojej teściowej.
Naprawdę, nie lubię. Po dziesięciu latach małżeństwa, mniej więcej rocznej terapii, wielu doborowych słowach i łzach, wreszcie mogę się do tego przyznać. Nie lubię mojej teściowej. I jest mi z tym dobrze.
Moje pierwsze wyobrażenie o teściowej było matką byłego chłopaka, z którym umawiałam się przez kilka lat. Jego rodzice przyjaźnili się z moimi rodzicami wiele lat wcześniej, zanim jeszcze zostaliśmy sobie przedstawieni. Od razu znaleźliśmy wspólną płaszczyznę porozumienia. Podzielali podobne poglądy na temat moich rodziców i nigdy nie byli inwazyjni, ani nawet zdalnie wścibscy w naszym związku. To sprawiło, że nasze stosunki z nimi były bezproblemowe. Myślałam, że wszyscy teściowie byli akceptujący, tolerancyjni i mieli na uwadze swój własny biznes.
Byłam w wielkim błędzie.
To szczerze mówiąc zaczęło się, kiedy mąż i ja po raz pierwszy zaczęliśmy się umawiać. Widziałam znaki. To nie były czerwone flagi, to były gigantyczne transparenty powiewające przede mną. Nasze różnice w kwestii wychowywania dzieci, polityki, religii… sami to wymieńcie, były zupełnymi przeciwieństwami. Nie trwało to zbyt długo, aby zdać sobie sprawę, że przyszła teściowa dosłownie nie może się ze mną równać. Ale mimo to, jej syn był.
Uświadomienie sobie, że byliśmy tak bardzo różni było trudną lekcją życia dla kogoś, kto jest trochę „uszczęśliwiaczem ludzi”. To z pewnością trudna lekcja od kogoś, kto nie chciał niczego więcej niż mieć kochający związek z nową rodziną. Ale to nie jest ktoś z jego rodziny, to jest jego matka. Jego matka. Kobieta, która kołysała go do snu w nocy, gdy był niemowlęciem, kobieta, która całowała jego cycki, kobieta, która pomogła mu nauczyć się lekcji życia i utrzymać się. Są tam więzi, których nigdy nie zastąpię. Nie mogę go zmusić, żeby wybrał ją lub mnie. Ani ja nigdy nie chcę.
Teraz posłuchaj mnie, jestem realistą; rozumiem koncepcję małżeństwa. Będąc ślepym optymistą bierzesz dwie zupełnie różne rodziny o różnym pochodzeniu, środowiskach i religiach, wrzucasz je do dynamiki innej rodziny i gratulacje! Oto twoja nowa rodzina! To jest przepis na katastrofę. Kiedy zdasz sobie sprawę z logistyki przedstawionej tutaj, jest to dość zdumiewające, że istnieje tak wiele związków teściów, które faktycznie działają.
Zawsze mówiono mi, że oliwa i ocet nie mieszają się.
Wręcz przeciwnie, przez krótki czas, robią to. Oliwa i ocet mogą być zmieszane wystarczająco długo, aby stworzyć szybki smakołyk; potem odpychają się nawzajem. To nas doskonale opisuje. Mogę ją tolerować w małych dawkach, potem muszę się wycofać. Jestem całkiem pewna, że uczucie jest obustronne.
Wejdźcie do dzieci. Oczywiście, że chcę dla nich absolutnie wszystkiego, co najlepsze. Chcę, aby każda istota w ich życiu zdolna do kochania ich była obecna. Moi dziadkowie odeszli, kiedy byłam młoda i pielęgnuję te nieliczne wspomnienia, które mam o nas razem. Moje dzieci mają szczęście, że oba zestawy ich dziadków nadal żyją i są wystarczająco stare, by spędzać z nimi cenny czas. Musiałam zdecydować, że nigdy nie pozwolę, by nasze konflikty osobowości wpłynęły na ich poglądy i/lub relacje z nimi. Czasami wolałabym wyrwać sobie zęby jeden po drugim zardzewiałymi obcęgami, niż mieć z nią do czynienia; ale to po prostu nie jest korzystne dla moich dzieci, aby udawać, że ona nie istnieje.
Znalazłam, dla mojego zdrowia psychicznego, kilka środków zaradczych, które pomagają mi po drodze.
Na początek, ugryzłam się w język. Dużo. Niektóre rzeczy po prostu nie są warte walki. Musisz wybrać swoje bitwy. Kiedy zdecyduję, że muszę się odezwać, jestem stanowczy i bezpośredni. Nie chcę żadnych zamazanych linii na oczekiwaniach lub przydziałach z mojej strony. To było trudne dla mnie, (pamiętaj, że jestem uszczęśliwiaczem ludzi), ale było skuteczne.
Inną wypróbowaną i prawdziwą metodą jest utrzymanie kontaktu na minimalnym poziomie. Pozwalam mojemu mężowi zajmować się nią przede wszystkim, zwłaszcza gdy pojawiają się problemy. To pomaga utrzymać mnie z dala od „linii ognia” i zapobiega sytuacjom, w których winą obarcza się mnie. Jestem serdeczna, kiedy się z nią spotykam i stwierdzam, że mamy więcej do omówienia, jeśli nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu.
Na koniec, staram się wykorzystać nasz związek jako przewodnik dla więzi, którą chcę mieć z moimi dziećmi i ich małżonkami pewnego dnia. Naprawdę staram się wyciągać wnioski z każdej sytuacji, nieważne jak dużej czy małej. Po tym, jak dym się rozwieje, gdy zajmujemy się jakąś sprawą, lubię usiąść i zastanowić się, aby wyciągnąć z niej jak najlepsze wnioski, które przypomną mi, jaką teściową będę lub nie będę, gdy nadejdzie ten czas.
Jeśli cokolwiek, to chyba powinnam jej podziękować za nasze różnice. Mogę przyznać, że nasz związek nauczył mnie cierpliwości, tolerancji i sztuki kontrolowania moich emocji (i wyrazu twarzy). Nadal niekoniecznie ją lubię, ale na razie podniosę mój kieliszek wina, wyślę cichy shout-out i podziękuję jej za sprowadzenie tego wspaniałego człowieka do mojego życia.