Prezydent Donald Trump zbiera spore cięgi za swoją impulsywną decyzję o wycofaniu sił amerykańskich z północnej Syrii. Zasługuje na to, ponieważ trudno wyobrazić sobie bardziej nieudolną lub nieprzemyślaną odpowiedź na odziedziczone przez niego zamieszanie. Nie traćmy jednak z oczu szerszego obrazu sytuacji: Polityka Stanów Zjednoczonych wobec Syrii od lat była porażką, a amerykańska strategia – jeśli to słowo jest w ogóle właściwe – była pełna sprzeczności i mało prawdopodobne, by przyniosła znacząco lepsze rezultaty, niezależnie od tego, jak długo Stany Zjednoczone pozostaną na miejscu. (Dobre krótkie podsumowanie tego, „jak się tu znaleźliśmy”, można znaleźć w artykule Maxa Fishera w New York Times.)
Jak przygnębiające jest pisanie tego zdania, najlepszym sposobem działania jest dziś odzyskanie przez reżim prezydenta Bashara al-Assada kontroli nad północną Syrią. Assad jest zbrodniarzem wojennym, którego siły zabiły ponad pół miliona jego rodaków i spowodowały powstanie kilku milionów uchodźców. W idealnym świecie byłby on sądzony w Hadze, a nie rządziłby w Damaszku. Ale nie żyjemy w idealnym świecie, a pytanie, przed którym dziś stoimy, dotyczy tego, jak najlepiej wykorzystać okropną sytuację.
Możemy zacząć od przyznania, że zaangażowanie USA w kurdyjskie milicje – znane również jako Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) – nigdy nie było absolutne ani otwarte. Miało ono charakter taktyczny i warunkowy, oparty na wspólnym sprzeciwie wobec Państwa Islamskiego. Kurdowie nie walczyli z Państwem Islamskim w ramach przysługi dla Stanów Zjednoczonych, a one nie pomagały im z poczucia filantropii. Kiedy Państwo Islamskie zostało opanowane (jeśli nie całkowicie zlikwidowane), partnerstwo USA-SDF było na pożyczonym czasie. Rozumiem udrękę, jaką odczuwają amerykańscy wojskowi, gdy zostawiają na lodzie towarzyszy, z którymi walczyli, ale było to prawdopodobne, że prędzej czy później do tego dojdzie. Gdyby jednak prezydent był lepszy, można by to było przeprowadzić w sposób zdyscyplinowany i jako część szerszego porozumienia dyplomatycznego, a nie kapryśnie i bez wymiernych korzyści. Pod Trumpem, jednak, to nie miało być.
Dlaczego Kurdowie byli w tej pozycji nie do pozazdroszczenia? Ponieważ nie ma niezależnego państwa kurdyjskiego i nie ma perspektyw na jedno w najbliższym czasie. Rząd USA nigdy nie popierał tego celu, ponieważ rozumiał, że próba wyrzeźbienia niezależnego Kurdystanu z kurdyjskich regionów Syrii, Iraku, Iranu i Turcji doprowadziłaby do wybuchu wielkiej wojny regionalnej. Ale bez kurdyjskiego państwa w perspektywie, SDF nieuchronnie będzie musiał żyć pod władzą jednej z istniejących regionalnych potęg.
Po drugie, Turcja uważa SDF za bardzo poważne zagrożenie. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan może wyolbrzymiać rzeczywiste zagrożenie, jakie stanowi ta grupa, ale dla Turcji jest to kwestia czerwonej linii. Dopóki Kurdowie posiadali faktyczną autonomię w północnej Syrii, Turcja nie mogła się doczekać okazji do jej wyeliminowania. Utrzymywanie tam wojsk amerykańskich opóźniło ten dzień rozliczenia, ale ich obecność nie zaoferowała długoterminowego rozwiązania tego problemu.
Po trzecie, od pewnego czasu jest oczywiste, że reżim Assada wygrał syryjską wojnę domową. Ten wynik jest moralnie przerażający, ale moralne oburzenie nie jest polityką. Dopóki jednak jego reżim był słaby i dopóki siły wspierane przez USA okupowały terytorium Syrii, Assad nie był w stanie umocnić swojej pozycji i pozostawał zależny od rosyjskiego i irańskiego wsparcia.
W tym momencie pozwolenie Assadowi na odzyskanie kontroli nad całą Syrią rozwiąże szereg dokuczliwych problemów. Rozwiąże obawy Turcji dotyczące autonomii kurdyjskiej – Erdogan ani trochę nie lubi Assada, ale jeszcze mniej lubi Kurdów. Gdy Assad odzyska pełną kontrolę, Państwo Islamskie stanie się jego problemem, a nie Stanów Zjednoczonych. Z pewnością rozprawi się z tą grupą bezwzględnie, ponieważ Państwo Islamskie to radykalny ruch sunnicki, który uważa syryjskich alawitów za apostatów. Co więcej, im pewniejszy stanie się Assad, tym mniej będzie potrzebował wsparcia Rosji czy Iranu. Wspieranie go było kosztowne zarówno dla Moskwy, jak i Teheranu, a ich obecność i wpływy prawdopodobnie zmaleją, gdy Damaszek będzie w stanie sprawować wiarygodną władzę nad całą Syrią sprzed wojny domowej. Niektóre inne kraje, takie jak Izrael, będą zadowolone z osłabienia obecności Iranu w Syrii. A jeśli Rosja i Iran pozostaną w Syrii, będą po prostu wlewać dodatkowe zasoby do kraju o minimalnym znaczeniu strategicznym.
Obecna sytuacja podkreśla, jak bardzo błędna była polityka Stanów Zjednoczonych w ostatnich latach. Kiedy było już jasne, że Assad wygra, Stany Zjednoczone powinny były dążyć do dyplomatycznej ugody, dopóki jeszcze miały swoje siły w terenie i były zaangażowane w grę. Jednak wysiłki dyplomatyczne Ameryki od samego początku były nieudolne i ograniczone. Pod rządami byłego prezydenta Baracka Obamy, Stany Zjednoczone odmówiły Iranowi udziału w początkowych rozmowach w Genewie (gwarantując tym samym, że nic z nich nie wyniknie), a Waszyngton nie uczestniczy nawet w obecnych negocjacjach pomiędzy Rosją, Turcją i Iranem w Kazachstanie. W rzeczywistości Stany Zjednoczone wciąż miały nadzieję na jakąś zmianę reżimu w Syrii, z wojskami amerykańskimi działającymi tam jako „karta przetargowa w celu zabezpieczenia nie tylko klęski Państwa Islamskiego, ale także zmian politycznych w Syrii.”
Poważne wysiłki dyplomatyczne wymagałyby od Stanów Zjednoczonych współpracy z każdą z pozostałych zainteresowanych stron, ale Waszyngton jest na to o wiele za wysoko postawiony. Nie będzie współpracował z Rosją, ponieważ jest wściekły z powodu Ukrainy; nie będzie rozmawiał z Assadem, ponieważ jest on zbrodniarzem wojennym; i nie będzie miał do czynienia z Iranem, ponieważ wciąż ma nadzieję, że „maksymalna presja” spowoduje upadek reżimu duchownego lub przekona go do powiedzenia „wujku” w kwestii nuklearnej i jego zachowania w regionie. W międzyczasie musi wysłać więcej wojska do Arabii Saudyjskiej, ponieważ kampania maksymalnej presji Trumpa zwiększyła ryzyko wojny, przecząc przyrzeczeniu prezydenta o zmniejszeniu obecności wojskowej USA w regionie.
Podsumowanie: Rozwiązaniem sytuacji w Syrii jest uznanie zwycięstwa Assada i współpraca z innymi zainteresowanymi stronami w celu ustabilizowania sytuacji w tym kraju. Niestety, to rozsądne, choć niesmaczne podejście jest anatemą dla „Blobu” polityki zagranicznej – zarówno Demokratów, jak i Republikanów – a jego członkowie zbierają zwykłe zmęczone argumenty, aby wyjaśnić, dlaczego to wszystko wina Trumpa, a Stany Zjednoczone nigdy nie powinny były wycofać ani jednego żołnierza.
Mówi się nam, na przykład, że porzucenie Kurdów oznacza, że nikt nigdy nie zaufa Ameryce ponownie. Proszę. Wszystkie wielkie mocarstwa – w tym Stany Zjednoczone – porzucały sojuszników w różnych momentach swojej historii, a jednak jakimś cudem każde z nich potrafiło znaleźć nowych sojuszników, gdy wymagały tego okoliczności. Powód jest prosty: Tym, co zbliża politycznych sojuszników i czyni zobowiązanie wiarygodnym, jest obecność wyraźnego wspólnego interesu – mogę ci zaufać, że zrobisz to, co obiecałeś, jeśli sam widzę, że leży to w twoim interesie. Wiarygodność jest natomiast problemem, gdy druga strona dostrzega, że masz dobre powody, by nie przyjść jej z pomocą. Kiedy tak jest, musisz poruszyć niebo i ziemię, aby przekonać ich, że w rzeczywistości zrobisz coś, co może nie mieć większego sensu. Nie bronię działań Trumpa ani nie popieram bezdusznego lekceważenia amerykańskich partnerów; sugeruję, że długoterminowy wpływ na gotowość innych do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, gdy ich interesy są zgodne, może nie być bardzo znaczący, a zwłaszcza gdy w Gabinecie Owalnym znajdzie się mniej merkantylny okupant.
Mówi się nam również, że debata w Syrii – i żeby było jasne, jest to żenujący pokaz nieudolności – jest wielkim zwycięstwem tak zwanych wrogów Stanów Zjednoczonych. Naprawdę? Syria nie jest wielką nagrodą strategiczną, a ani Rosja, ani Iran, ani nikt inny nie stanie się przez to bogatszy czy potężniejszy. Wątpię, by Assad chciał, by Moskwa lub Teheran utrzymywały dużą stałą obecność w jego kraju, więc ich wpływy będą prawdopodobnie maleć w miarę odbudowy jego władzy. Niewykluczone, że jedno lub oba państwa pozostaną uwikłane w Syrii przez jakiś czas, a to oznacza, że będą przeznaczać dodatkowe środki na kraj o niewielkiej wartości strategicznej. W polityce międzynarodowej nakładanie na rywali kosztownych obciążeń jest czasem mądrym zagraniem i zwykle ma więcej sensu niż próba rozwiązania nierozwiązywalnego problemu mniej lub bardziej samodzielnie.
Co ważniejsze, w stopniu, w jakim Rosja i Iran wyglądają tu na zwycięzców, dzieje się tak głównie dlatego, że od początku realizowały mądrzejszą strategię. Od samego początku Rosja i Iran miały jeden jasny, ograniczony i wykonalny cel: utrzymać Assada przy władzy. Z kolei Stany Zjednoczone miały ambitne i nierealistyczne cele: Chciały pozbyć się Assada, pokonać Państwo Islamskie, powstrzymać innych dżihadystów przed zdobyciem władzy, a w końcu doprowadzić do władzy jakichś miłych syryjskich liberalnych demokratów. Cele te były złożone i sprzeczne – Stany Zjednoczone nie mogły pozbyć się Assada, nie otwierając jednocześnie drzwi dla Państwa Islamskiego lub różnych odłamów Al-Kaidy – i nie było żadnych wiarygodnych i kompetentnych syryjskich liberałów, na których mogłyby polegać.
Biorąc pod uwagę niedopasowanie amerykańskich celów i realiów na miejscu, nie jest zaskoczeniem, że Stany Zjednoczone skończyły tam, gdzie są dzisiaj. Co ciekawe, nawet tak oddany liberalny internacjonalista jak Jake Sullivan doszedł do podobnego wniosku, pisząc w „The Atlantic”, że teraz uważa, iż „powinniśmy byli zrobić więcej, aby spróbować osiągnąć mniej”. W szczególności żałuje, że „nikt nie argumentował, aby zarówno zwiększyć środki (większa i wcześniejsza presja na Assada), jak i złagodzić cele (zrezygnować z żądania odejścia Assada i zamiast tego skupić się na ograniczeniu jego najgorszych zachowań).” On ma rację.
Syryjska tragedia nie jest raczej dumnym momentem dla Ameryki, ale czasami niepowodzenia również otwierają drzwi do przyszłych postępów. Wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Wietnamu w 1975 roku było haniebną porażką i wywołało te same alarmy o spadającym dominie, utracie wiarygodności i terminalnym upadku Stanów Zjednoczonych. Jednak wycofanie się USA z Indochin ułatwiło również antyradzieckie zbliżenie między Stanami Zjednoczonymi a Chinami i pozwoliło administracji Cartera i Reagana na odbudowę potencjału obronnego, który został zaniedbany podczas długiej i kosztownej wojny. W końcu to Związek Radziecki, a nie Stany Zjednoczone, upadł 14 lat po upadku Sajgonu. Wyjście z Wietnamu nie było strategiczną porażką; prawdziwym błędem było to, że Stany Zjednoczone pozostały w nim tak długo, jak to zrobiły.
Na koniec, głównym beneficjentem ostatnich niepowodzeń Ameryki na Bliskim Wschodzie nie jest Rosja, Iran czy Assad – są nim Chiny. Podczas gdy Stany Zjednoczone roztrwoniły biliony dolarów na niepotrzebne wojny i quixotyczne krucjaty, Chiny po cichu budowały dyplomatyczne kontakty, zabiegały o względy krajów takich jak Iran i budowały światowej klasy gospodarkę u siebie. Jestem pewien, że chiński prezydent Xi Jinping byłby szczęśliwy, gdyby Stany Zjednoczone pozostały w północnej Syrii na zawsze, i prawdopodobnie uśmiecha się, patrząc, jak Trump i sekretarz stanu Mike Pompeo skupiają się na Iranie i wysyłają więcej wojsk do Arabii Saudyjskiej. Założę się, że śmiał się z radości, gdy czytał asynchroniczny i nieskuteczny list Trumpa do Erdogana. Jestem pewien, że przywódcy Chin uważają kapryśność Trumpa za frustrującą, ale jego niekompetencja musi być głęboko przyjemna. I niewątpliwie uwielbiają uparte nalegania Bloba, by Ameryka nadal interweniowała w obszarach o marginalnej wartości strategicznej.
Pozwólcie mi wyrazić się jasno. Pisanie takiej kolumny nie sprawia mi przyjemności. Uznanie zwycięstwa Assada i zaakceptowanie jego władzy w Syrii jest w tym momencie najmniej złą opcją, ale nikt z krztyną człowieczeństwa nie może czerpać żadnej przyjemności z mówienia tego. Nie popieram też chaotycznego postępowania Trumpa w tej sprawie, za które ponosi on całkowitą odpowiedzialność. Nie jest łatwo porzucić Kurdów, zaalarmować swoich innych partnerów i jeszcze bardziej nadwerężyć stosunki z Turcją wszystko naraz, ale bumbler-in-chief zdołał znaleźć sposób.
Żaden Amerykanin nie powinien być zadowolony z żadnej z tych rzeczy, ale jest jedna ostateczna lekcja, którą naprawdę należy wziąć sobie do serca. Jeśli Stany Zjednoczone chcą uniknąć konieczności zawierania bolesnych kompromisów, i jeśli nie chcą dać się wciągnąć w otwarte zobowiązania lub skończyć zdradzając niektórych ze swoich partnerów, to powinny znacznie uważniej myśleć o tym, gdzie angażują swoje zasoby i honor i robić to tylko wtedy, gdy misja jest naprawdę kluczowa dla bezpieczeństwa i dobrobytu USA.
.