Tracy Chapman’s Black and White World

author
10 minutes, 53 seconds Read
Dave Hogan/Getty

„Świat jest w rozsypce”, mówi Tracy Chapman błyskając zwycięskim uśmiechem, a następnie wybuchając śmiechem. 24-letnia autorka piosenek doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej reputacji poważnej artystki i właśnie zatrzymała się, niemal bez tchu, po tym, jak wystąpiła przeciwko katalogowi społecznych bolączek. Chapman, której potężny debiutancki album Tracy Chapman porusza takie kwestie jak rasizm i przemoc wobec kobiet, potrafi doskonale śmiać się z samej siebie. To, czym nie jest zainteresowana, to rozjaśnianie swojej muzyki.

„Nie wiedziałam, że musisz mieć jakiś procent humoru na każdym albumie, który wydajesz”, mówi, żartując, że być może jej następna płyta powinna być „albumem komediowym”. „Nie wiem, czy można koniecznie z humorem podchodzić do niektórych kwestii, które poruszam w swoich piosenkach” – kontynuuje. „Nie wiem, czy rozcieńczanie rzeczy w ten sposób służy im bardzo dobrze.”

Nie trzeba się martwić – 11 piosenek na Tracy Chapman jest tak nierozcieńczonych, jak tylko mogą być. Produkcja jest subtelna i usprawniona, skupiona nieugięcie na akustycznej gitarze Chapman, jej bluesowym głosie i starannie ułożonych opowieściach o bohaterach współczesnej Ameryki, którzy szukają sensu w obliczu fragmentacji społeczeństwa. Chapman jest równie bezpośrednia, jeśli chodzi o swoje przekonania polityczne: „Poor people gonna rise up/And get their share/Poor people gonna rise up/And take what’s theirs”, nalega w otwierającym album utworze „Talkin’ bout a Revolution”. Sentymenty takie jak te doprowadziły krytyków do postrzegania Chapman jako pomostu pomiędzy folkowym odrodzeniem lat osiemdziesiątych a bardziej świadomym społecznie ruchem folkowym lat sześćdziesiątych.

Ten związek został dramatycznie podkreślony na początku maja, kiedy Chapman zagrała dwa porywające sety w Bitter End, na Bleecker Street w nowojorskiej Greenwich Village. Choć obecnie jest to głównie klub pokazowy dla nowych, niezarejestrowanych zespołów, Bitter End był gorącym punktem na scenie folkowej lat sześćdziesiątych, zanim jeszcze Chapman przyszedł na świat. Grając samotnie na tej legendarnej scenie, przed publicznością złożoną z pisarzy i znawców muzyki, podsyconych szumem, jaki wywołał jej album, Chapman dała do zrozumienia, że nie da się łatwo zastraszyć. Ubrana swobodnie w dżinsy i jasnoniebieską bluzkę bez rękawów, występowała z opanowaniem, spełniając oczekiwania tłumu, ale w żaden sposób nie ulegając mu. Taka niezależność to styl Tracy Chapman.

Popularne w Rolling Stone

Dzień po występach w Bitter End jest deszczowy i nietypowo chłodny jak na wiosenny dzień w Nowym Jorku, a Chapman siedzi popijając herbatę w hotelowym apartamencie swojego menedżera, Elliota Robertsa. Roberts, który zarządza również Neilem Youngiem, a wcześniej Joni Mitchell, jest kolejnym ogniwem łączącym Chapman z tradycją folkową, którą ona uznaje, ale nie do końca uważa za swoją własną.

Pytana, czy widzi siebie jako piosenkarkę folkową, Chapman waha się przed odpowiedzią. „Myślę, że odpowiedź brzmi tak i nie,” mówi, dostosowując swoje kompaktowe, muskularne ciało w szarym fotelu. „Myślę, że to, co przychodzi ludziom do głowy, to anglo-amerykańska tradycja śpiewaka ludowego, a nie myślą o czarnych korzeniach muzyki ludowej. Więc w tym sensie, nie, nie mam. Moje wpływy i moje pochodzenie są inne. W pewien sposób jest to połączenie czarnych i białych tradycji ludowych.”

Chapman dorastała w przeważnie czarnej dzielnicy klasy robotniczej w Cleveland i zaczęła grać muzykę jako małe dziecko, biorąc lekcje klarnetu w szkole i grając na organach w swoim domu. Jej rodzice rozeszli się, gdy miała cztery lata, a ona mieszkała z matką i starszą siostrą, Anetą, której Tracy Chapman jest dedykowana. „W naszym domu zawsze było dużo muzyki” – mówi Chapman, wymieniając Betty Wright, Gladys Knight and the Pips, Marvina Gaye’a oraz śpiewaczki gospel Mahalię Jackson i Shirley Caesar jako jedne z ulubionych piosenek jej matki. „Kiedy dorastałam, traktowałam to jako coś oczywistego. To było zabawne, gdy szłam do domów innych ludzi i okazywało się, że nie mają płyt.” Chapman zaczęła pisać piosenki, gdy miała około ośmiu lat, komponując na organach. „Były to dość okropne piosenki” – przyznaje, śmiejąc się – „o tym, o czym piszą ośmiolatki. Wiesz, niebo…”

Środowisko, w którym dorastała Chapman nauczyło ją również czegoś więcej niż tylko muzyki. „Byłam bardzo świadoma wszystkich zmagań, przez które przechodziła moja matka, będąc samotnym rodzicem i czarną kobietą próbującą wychować dwójkę dzieci” – mówi. „Myślę, że są ludzie, którzy mogą to wszystko przyjąć i nie patrzeć na szerszy obraz, nie widzieć, że są te wszystkie siły w społeczeństwie, które sprawiają, że rzeczy są trudniejsze niż powinny być.”

Świadomość polityczna Chapman pogłębiła się, gdy dzięki programowi dla mniejszości o nazwie A Better Chance, zapisała się jako stypendystka do Wooster School, małej, postępowej szkoły prywatnej w Danbury, Connecticut. „W tym czasie poznałam wielu uczniów, a także nauczycieli, którzy byli zaangażowani w sprawy polityczne” – mówi Chapman. „Wielu ludzi, którzy nas uczyli, było zaledwie kilka lat po studiach i byli bardzo świadomi. Na moim pierwszym roku mówiono o przywróceniu poboru do wojska, a ludzie skupiali się na tym i na kwestii broni jądrowej. Więc zacząłem zajmować się niektórymi większymi kwestiami politycznymi, poza tym, skąd pochodzę, co dorastałem widząc.”

W uzupełnieniu do jej edukacji politycznej, Chapman grał na dziewczęcych drużyn piłki nożnej, koszykówki i softballu w Wooster. Kontynuowała również pisanie piosenek i regularnie grała na szkolnych koncertach w kawiarni. „Wydawało się, że ma naprawdę dobre wyczucie siebie pod względem muzycznym, co jest niezwykłe dla dziecka w wieku licealnym”, mówi David Douglas, który kieruje programem muzycznym Wooster i który występował z Chapman kilka razy. „Jej wpływy były widoczne – i być może nadal są – ale miała jasne poczucie tego, kim jest”.

W drugim roku Chapman, kapelan szkoły w tym czasie, wielebny Robert Tate, podjął się zbiórki wśród studentów i członków wydziału, aby kupić jej nową gitarę – i jest on podziękowany w podziękowaniach na Tracy Chapman. „Wiedzieliśmy, że jakoś sobie poradzi” – mówi o Chapman Sid Rowell, prodziekan ds. studenckich w Wooster. „Jedynym pytaniem było kiedy, ponieważ nie była typem dziecka, które zamierzało iść na kompromis. Zamierzała odnieść sukces na własnych warunkach.”

W 1982 roku, Chapman ukończyła Wooster i wyjechała na Uniwersytet Tufts, niedaleko Bostonu, gdzie początkowo planowała specjalizować się w biologii, a następnie kontynuować karierę jako weterynarz. Szybko jednak zaczęła być niezadowolona z programu przedmedycznego i ostatecznie zdecydowała się na antropologię, ze szczególnym zainteresowaniem kulturami Afryki Zachodniej. „Chciałam studiować coś, co naprawdę mnie zainteresuje i w jakiś sposób poruszy”, mówi Chapman, „coś, gdzie poczuję, że naprawdę uczę się czegoś, co nada sens mojemu życiu.”

Chapman wkrótce stała się siłą na scenie folkowej w Bostonie i Cambridge, występując w lokalnych klubach i na uczelniach, a także na ulicy na Harvard Square. „Pierwszy raz wystąpiłem na ulicy w listopadzie, w noc przed Świętem Dziękczynienia” – śmieje się Chapman. „O Boże, to było szalone. Spędzałem czas z moim przyjacielem i prawie wszyscy w domu, w którym mieszkaliśmy, pojechali do domu na Święto Dziękczynienia. Nie miałyśmy co robić i nie miałyśmy żadnych pieniędzy. Grałem na mojej gitarze, a ona powiedziała, 'Dlaczego nie pójdziesz na plac i nie zagrasz?’

„Więc to zrobiłem. Było lodowato. Nie było tam prawie żadnych ludzi. Zarobiłem 20 czy 25 dolarów, a my wyszliśmy i zjedliśmy trochę chińskiego jedzenia!”

Jednym z członków rodzącej się publiczności Chapmana był Brian Koppelman, który również studiował w Tufts i którego ojciec, Charles Koppelman, jest „K” SBK, jednej z największych na świecie firm zajmujących się wydawaniem i produkcją muzyki. Brian namówił swojego ojca, by przyszedł posłuchać występu Chapmana. Koppelman był pod wrażeniem, a Chapman podpisała kontrakt z SBK po ukończeniu studiów w 1986 roku. Taśma demo, którą nagrała w SBK, doprowadziła do podpisania umowy z Elektra Records w zeszłym roku.

Cały ten proces był dla Chapman pewnym zaskoczeniem. „Muszę powiedzieć, że nigdy nie sądziłam, że dostanę kontrakt z dużą wytwórnią płytową” – mówi rzeczowo. „Przez cały czas, od kiedy byłam dzieckiem, słuchając płyt i radia, nie sądziłam, że istnieje jakakolwiek wskazówka, że ludzie z wytwórni płytowych uznają muzykę, którą robię, za rynkową. Szczególnie kiedy śpiewałem piosenki takie jak 'Talkin’ bout a Revolution’ w latach siedemdziesiątych – wiesz, pasowały do ery disco. Nie widziałam tam dla siebie miejsca.”

Przełom Suzanne Vega z utworem „Luka”, który porusza – nieco delikatnie – kwestię wykorzystywania dzieci, pomógł ustawić scenę dla pojawienia się Chapman. Album Chapman stanowi jednak o wiele bardziej fundamentalne wyzwanie dla programatorów radiowych – nie wspominając już o wrażliwości klasy średniej większości fanów muzyki pop. „Fast Car”, pierwszy singiel z płyty, opisuje parę, która spędziła trochę czasu w schronisku dla bezdomnych, a „Talkin’ bout a Revolution” mówi o ludziach stojących w „kolejkach po zasiłek”. Tacy ludzie nie są nastolatkami napędzanymi hormonami czy romantycznymi poszukiwaczami przygód, którzy zazwyczaj wypełniają Top 40.

To, co Chapman ma na swoim koncie, to sama muzykalność jej piosenek i ekspresyjna siła jej głosu, który, pomimo jej dyskomfortu związanego z tym porównaniem, przypomina Joan Armatrading w swoim bogactwie i zakresie emocjonalnym. I choć wszystkie piosenki Chapman są inspirowane jej polityką, nie jest ona wyłącznie autorką piosenek politycznych. W pięknym „Baby Can I Hold You” z poruszającą prostotą pisze o bólu oczekiwania na zobowiązanie, które nigdy nie nadchodzi: „I love you/Is all that you can’t say/Years gone by and still/Words don’t come easily/Like I love you I love you”. „For You”, który zamyka album, i „If Not Now…” badają podobny teren.

Bardziej odważny jest zadziorny, hipnotyczny „For My Lover”, który eksploruje miłość jako gatunek zbrodni („Two weeks in a Virginia jail/For my lover for my lover”) i szaleństwa („Everyday I’m psychoanalyzed/For my lover for my lover/They doope me up and I tell them lies”). Piosenka, której wiersz jest świadomie lekceważący – „Rzeczy, których nie zrobimy dla miłości” – zgrabnie sugeruje zanurzone więzi między takimi romantycznymi frazesami a prawdziwie niszczącymi emocjami.

„For My Lover” jest być może najbardziej ostrą piosenką Tracy Chapman. Chapman otworzyła nią oba swoje występy w Bitter End i widzi powiązania między obsesyjną miłością opisaną w piosence a narkotycznym materializmem, który nakreśla w innym utworze na płycie, „Mountains o’ Things”. „Jedna rzecz, która naprawdę mnie niepokoi, to poczucie równowagi” – mówi Chapman. „Wiesz, kiedy mówisz o rzeczach materialnych, chodzi o to, gdzie te rzeczy pasują do twojego życia. A jeśli chodzi o relacje z innymi ludźmi, to jak ustawiasz siebie w stosunku do nich? To jest cienka linia czasami, próbując trzymać się siebie i swojej tożsamości i albo być zwabionym w posiadanie innych ludzi, którzy definiują je dla ciebie, albo posiadanie rzeczy wokół ciebie, które definiują je dla ciebie.”

Jedną z rzeczywistości, która jest w niebezpieczeństwie zdefiniowania Tracy Chapman w tej chwili jest, jak na ironię, jej status jako jednej z najbardziej rozchwytywanych debiutujących artystek w Ameryce. Znajduje się ona w trudnym punkcie, w którym biały szum może przesłonić mniej sensacyjne zalety jej piosenek, gdzie nieprzemyślane pochwały mogą szybko przekształcić ją z następnej w ostatnią wielką rzecz.

Chapman, jednakże, jest zadowolona z tego, że pozwala swoim piosenkom wykonywać ich pracę. „Mam tylko nadzieję, że ludzie odkrywają tę płytę, ponieważ znajdują coś, co dla nich znaczy”, mówi. „Moje odczucie jest takie, że to jest prawdziwe – że powodem, dla którego ludzie słuchają mojej muzyki i lubią ją, jest to, że naprawdę to robią.”

.

Similar Posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.